Zemsta po latach

PS_20150923163921

Mniej więcej połowa podstawówki. Byłem wtedy mały i ładny, a on duży i szpetny. Znudziło mu się plucie na chodnik, więc mnie zaczepił, gdy wracałem ze szkoły. Chciał fajkę, nie paliłem. Chciał kasę, nie miałem. Zapytał, komu kibicuję. Nie trafiłem, więc on trafił mnie, prosto między oczy. Huknął od razu, bez pytania, czy chcę w ryj. Ręce miał tak szybkie, że nie zdążyłem nawet policzyć ciosów. Zapamiętałem tylko ten ostatni, bo był inny, z kolanka.

Gdy się ocknąłem, jego już nie było, więc moją jedyną reakcją na atak była opuchlizna. Rodzicom skłamałem, że nie wiem, kto mnie sklepał. Chciałem załatwić sprawę po swojemu. Znałem gościa z widzenia. Był charakterystyczny, bo miał tak potężny nos, że z powodzeniem mógł wąchać bagaże na lotnisku. Popytałem znajomych i ustaliłem, że DużyNos ma swoje imię i nazwisko, a nawet adres.

Pielęgnowałem w sobie tę urazę i czekałem aż podrosnę, by dać mu lekcję z kodeksu Hammurabiego. Zanim jednak osiągnąłem gabaryty dające szanse na zwycięski rewanż, zdążyłem o zemście zapomnieć.

Aż do dzisiaj…

Rano auto zamrugało do mnie dziwną kontrolką. Zajrzałem do instrukcji. Czeski, chiński, niemiecki, rosyjski, włoski… Dobra, szybciej będzie podskoczyć do serwisu. Zadzwoniłem jeszcze do nich, żeby się upewnić, czy mają już czynne i pojechałem.

Wchodzę, a tam DużyNos we własnej osobie!

Poznałem go od razu, a identyfikator potwierdził moje rozpoznanie. Minęło dobre ćwierć wieku, a on nadal był brzydki jak tył lodówki.

Zmierzyłem gościa wzrokiem. Nie był już większy ode mnie. Jego ręce też zapewne straciły na szybkości, ale przez ladę go nie sięgnę – pomyślałem.

– W czym mogę pomóc? – zapytał.

– Wie pan, taka kontrolka mi się zaświeciła w samochodzie i trochę mnie to niepokoi. Pan pójdzie ze mną na plac, pokażę – powiedziałem, przekrzywiając jakoś tak odruchowo głowę, raz w lewo, raz w prawo, jak bokserzy przed walką.

– Sam dziś jestem, a czekam na ważny telefon – wymamrotał oszczędnie gospodarując entuzjazmem.

– To niech pan weźmie telefon – zasugerowałem.

– Na stacjonarny będą dzwonić, ale chodź pan szybko, zostawię drzwi otwarte, to będę słyszał.

Wyszliśmy. Lady między nami już nie było…

– Daj spokój – mówiłem do siebie w myślach ciepłym głosem psychologa – przecież jesteś poważnym, wykształconym i kulturalnym człowiekiem, a do tego ojcem dwójki dzieci, nie wypada mu teraz lutnąć.

– Otworzy pan maskę – ni to zapytał, ni poprosił DużyNos.

Podniosłem blachę i stanąłem tuż za nim, a on wsadził do środka połowę siebie, co nasunęło wniosek, że mnie raczej nie poznał, bo czuł się bezpiecznie. Żeby nie kusiło, odszedłem jednak trochę na bok i zacząłem bawić się telefonem. Wśród ostatnio wybieranych numerów był ten do serwisu…

Zadzwoniłem bez przykładania słuchawki do ucha. Miał rację, dzwonek było słychać na dworze. DużyNos szybkim krokiem poszedł do biura. Był mniej więcej w drzwiach, gdy nacisnąłem „rozłącz”.

Wrócił bez słowa, wetknął z powrotem łeb pod maskę, a ja zafundowałem mu powtórkę z rozrywki.

Tym razem wystartował jak Usain Bolt. Wyczekałem, aż dobiegnie do biurka, ale zanim podniósł słuchawkę, odwołałem rozmowę i schowałem telefon do kieszeni.

Żeby powstrzymać śmiech, zacząłem myśleć o martwych szczeniakach.

Wyszedł z kanciapy, westchnął ciężko i jął dalej majstrować.

– Ta kontrolka, to raczej nic poważnego, po uzupełnieniu oleju powinna zgasnąć – zawyrokował po chwili, wycierając ręce w chusteczkę.

– A może mi pan uzupełnić? Bo wie pan, ja to taki motoryzacyjny dyletant jestem, jeszcze pomylę z płynem hamulcowym czy coś… – wyjaśniłem rozochocony zabawą w głuchy telefon.

Dolewka wymusiła wizytę na zapleczu. Koleś poszedł, a ja rozsiadłem się w biurze. Ledwo zniknął za dużymi, plastikowymi drzwiami, puściłem mu kolejnego głuchacza.

DużyNos nie zawiódł, przybiegł. W oczach miał furię, a ja w środku zaczynałem się sypać. Wizualizacja martwych szczeniaków przestawała działać. Przyszedł czas na cięższy kaliber, pogrzeby, dziecięce oddziały onkologiczne i te sprawy…

Gdy zanurkował pod maską, by nalać olej, mój palec dyskretnie powędrował w wiadomym kierunku. Dzwonek telefonu czwarty raz rozpruł ciszę.

Gość nie przerwał jednak nalewania, ale zawył przeciągłym „jaaa piiiieeerdolę”, po czym grzecznie przeprosił za swe wzburzenie, a ja litościwe skinąłem głową na znak, że nie żywię urazy.

Stałem już przy kasie, gdy dostrzegłem plakat z żarówkami. DużyNos to zauważył. Spojrzał na drzwi zaplecza, potem na telefon i przełknął głośno ślinę.

Już miałem zapytać o żaróweczkę pod rejestrację, ale w radiu usłyszałem głos Markowskiego z Perfectu, który śpiewał, że trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym. Tak, to był ten moment, czułem, że więcej nie udźwignę. Tłumiony śmiech usilnie szukał ujścia. Mission completed. Dawny oprawca pokonany kilkoma muśnięciami palca.

Powiecie, zemsta to przywara ludzi małych? Być może, ale zaprawdę powiadam wam, podana na zimno smakuje wybornie ;)

 

About

Przemo – będąc pacholęciem bał się, że pająki wciągną go za obraz. Teraz boi się tylko ludzi, którzy nie mają wątpliwości. Raczej indywidualista niż gracz zespołowy. Jeśli już musi śpiewać w chórze, to wybiera partie solowe. Perfekcjonista, wegetarianin, libertarianin, półmaratończyk z ambicjami na więcej. Podobno choleryk. Kocha kino bez popcornu i literaturę faktu. Nieznośnie kreśli po książkach. Ceni sobie muzykę nieoczywistą. Ubóstwia sok pomidorowy, zapach farby drukarskiej i wysokie obcasy u kobiet. Specjalizuje się w przebijaniu balonów napełnionych patosem. Bardzo miły, toleruje nawet gluten i laktozę.

2 thoughts on “Zemsta po latach

  1. Panie Przemo! Wykształcenie wykształceniem, kultura kulturą, ojcostwo dwojga dzieci też tu nie ma nic do rzeczy – ja osobiście na odchodnym lunąłbym go jednak z chociaż z liścia w ten nochal, bo sprawiedliwość musi być!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *