Olśnienie przyszło wieczorem. Nie ma tego, tamtego, więc zakupy niezbędne. Zrobiłam szybko listę i wysłałam Przema do sklepu. Poprosiłam, by się pospieszył, bo zaraz zamykają. Tak naprawdę miał dobre 45 minut, ale on tego typu zlecenia opatruje sporym vacatio legis, więc musiałam zastosować łagodny pressing.
Pojechał, wrócił, przywiózł połowę z listy. W zasadzie to nawet nie połowę, ćwierć może.
– A reszta? – dałam szansę złożenia zeznań.
– Nie zdążyłem, bo już sklep zamykali – wyjaśnił wsypując w siebie garść migdałów.
– Bez jaj, miałeś ponad pół godziny – stwierdziłam tonem lekko tylko nasiąkniętym agresją.
– Nooo tak – wybełkotał z pełnymi ustami – ale mi się przy gazetkach przystanęło…