Anka zaczęła ostatnio odrabiać lekcje przy kuchennym stole, bo na biurku ma – eufemistycznie rzecz ujmując – taką alternatywną aranżację przestrzeni, że nie ma gdzie książek rozłożyć. Małżonka moja, gdy to widzi, staje się osobą, do której najlepiej przylega przymiotnik porywcza. Dziś nie wytrzymała.
– Posłuchaj koleżanko, długo ci będę jeszcze musiała przypominać o tym, żebyś posprzątała to biurko? – zahaczyła pierworodną głosem tak szorstkim, że papier ścierny przy nim to wazelina.
– Pięć, góra sześć lat, zależy, jak to wszystko się ułoży – odpowiedziała beznamiętnym głosem Ania.
Odpowiedź z tych, które irytują, ale nadeptują też na nerw ciekawości, więc jąłem drążyć temat.
– Nie chciałbym wyjść na przesadnie wścibskiego, ale zdradzisz skąd te wyliczenia?
– Bo potem znajdę sobie chłopaka – wypaliła bez odrywania wzroku od zeszytu.
Nie miałem odwagi wnikać w szczegóły, ale to będzie raczej trudna relacja… Niewykluczone nawet, że poprosimy szczęśliwego wybranka o podpisanie umowy, najlepiej w obecności licznej grupy świadków i notariusza, że zwrotów nie przyjmujemy, a ewentualne bilingi z rachunków krzywd nas nie interesują.