Jak mawia klasyk, świat na trzeźwo jest nie do przyjęcia. Stoję więc w kolejce do baru, a obok mnie dandys, taki trochę jak z żurnala. Broda muśnięta pomadą o tzw. lekkim chwycie, dopasowana koszula w grochy, musztardowe rurki, sportowe buty na bose stopy i w ogóle taki, co to je tylko miso i dip z ekofasoli.
– O, przyjacielu, ty mi wyglądasz na oczytanego – zagaił, patrząc wzrokiem zdradzającym głęboki weltschmerz.
Jak widać, inwestycja w okulary popłaca – epatuję inteligencją. Mogłem je wcześniej kupić zamiast bawić się w jakieś śmieszne studia, ale było, minęło, nie ma co roztrząsać. Ego w każdym razie mi połechtał, więc brnąłem w tę relację na własną odpowiedzialność.
Zamówiłem kolejne piwo, siorbnąłem piankę, a on nic. Patrzy tępo przed siebie w milczeniu. Myślę, naradza się sam ze sobą i zaraz przywali z grubej rury, poleci jakimś Schopenhauerem lub Baumanem, więc porządkowałem we łbie wątki pod trudny dyskurs, że ponowoczesność, że każdy może być każdym, że sacrum może być profanum, a profanum sacrum, że wzniosłość miesza się z trywialnością i tak dalej.
Gość odchrząknął, spojrzał na mnie, wziął głęboki oddech i mówi:
– O dupach chciałbym zamienić słówko, proszę ja ciebie…
Odetchnąłem z ulgą, bo jego ton zdradzał, że rozmowa nie zmierza raczej w kierunku dyskusji o meandrach proktologii.
– Bo widzisz – ciągnął dalej z lekko poturbowaną etanolem artykulacją – poznałem w pociągu świetną laskę. No cudna, mówię ci, jak ją tylko zobaczyłem od razu dostałem z półobrotu w „miętkie”…
Patrzę na kolesia i widzę, że na samą myśl o niej płonie jak żagiew. Chyba faktycznie przepadł niczym składka zdrowotna, więc tylko kiwam głową, by dalej nawijał.
– I wyobraź sobie, przez trzy miesiące się z nią bujałem. Spacerek za łapkę, kino, teatr, deser, kawusia, jak dzieci normalnie. Nawet paluchem w kulę drasnąć nie dała, małe buzi i tyle. W końcu udało mi się ją na kwadrat ściągnąć. Świece, wino za trzy dyszki, muzyka, wiesz, jak jest…
– Yhmmm – przytaknąłem nieinwazyjnie w jego słowotok.
– A ona mi najpierw mówi, że wina nie pije, gorzej, w ogóle alko nie rusza, czaisz temat?
– Yhmm…
– A potem, że zrobi kolację, bo fakt, ja do tego jakoś głowy nie miałem. W lodówce światło, ale wyczarowała zajebiste tosty. W życiu lepszych nie jadłem i jeszcze mi kuchnię ogarnęła. Potem gadka szmatka i się północ zrobiła. Patrzę, a ta zaczyna się zbierać. Nie wygłupiaj się, mówię, nie musisz wracać, bo mieszkasz sama, rano cię odwiozę. No i uległa. To ja napalony jak jehowy na apartamenty, szykuję nam wyro, wspólny prysznic proponuję, a wiesz, co ona mi na to?
– Co?
– Że bardzo dziękuje, ale sama na kanapie będzie spała, dziwka pierdolona…