Od kilku dni siedzę w domowym areszcie. Zamknęłam się z młodszą córką w sypialni, żeby jej starsza nie zaraziła, bo prycha, kicha i kaszle. W izolacji mózg zaczyna płatać ludziom figle. Mój na przykład dzisiaj zabrał mnie do „kina”. Włączył projektor fantazji i wyświetlił film science fiction pt. „Życie bez dzieci”. Ze mną w roli głównej.
Scena pierwsza: wyjście.
Ubieram się w kilka sekund, klucz w zamek i już mnie nie ma. Chcę, to idę. Robię to spontanicznie. Bez kombinowania, komu podrzucić oprawców i bez pakowania tych wszystkich toreb. Wracam, o której mam ochotę. A tam gdzie jestem, nie zerkam co chwilę na telefon, czy nie trzeba się zwijać.
Scena druga: samochód.
Jadę autem bez wymyślania zabaw. Najpierw w pełnej ciszy, potem słuchając moich ulubionych płyt. Nikt nie wymiotuje mi na plecy bez ostrzeżenia. Za mną już 10 km i jeszcze ani razu nie padła komenda „siusiu”.
Scena trzecia: impreza.
Poniewieram się martini z tonikiem i cytrynką, a potem dokładam mojito. Jem do woli, gryząc wszytko dokładnie, tak w spokoju, jak jest jeszcze ciepłe. Zamawiam wymyślne i pikantne dania, nawet z czosnkowym i nie noszę potem za to nikogo całą noc na rękach.
Scena czwarta: porządek.
Chata błyszczy. Moje bose stopy ani razu nie wdepnęły w klocki. W salonie nie ma tipi. W kuchni jedynie moje talerze i garnki, bez tych różowych miniaturek z plastiku. W łazience jest sucho, a w wannie nie leżą wiaderka i konewki z gąską. Wycieram się ręcznikiem bez Violetty.
Scena piąta: telewizor.
Nie wiem nawet, kim jest ta Violetta. Nie kojarzę też Monster High, Jessie, ani Fineasza. To ja zarządzam pilotem, a programy informacyjne łapię na żywo, nie na VOD. Na filmach słychać każde słowo, nawet bez słuchawek.
Scena szósta: sypialnia.
Mam łóżko bez smoczków i maskotek. Śpię, kiedy chcę i jak długo chcę. Drzemka w ciągu dnia nie jest ekstrawagancją. Męża mam na wyciągnięcie ręki, a gra wstępna to coś więcej niż „chodź, zasnęły”. Mogę sobie nawet…
W tym momencie poczułam, jak ciepła strużka mleka ścieka mi po szyi. Młodej się ciut mocniej odbiło…
I po filmie. Nie było nawet końcowych napisów.
Oj…no to poleciałaś!!! Dobrze że za marzenia nie karają:-) chciałoby się…Mi osobiście od samego kombinowania, z kim zostawić naszą szarańczę, odechciewa się bywać:-) życzę powodzenia w realizacji tych fantastycznych marzeń:-P
Nikt nie mówił, że będzie lekko :)