Magia świąt

PS_20141228151113

Jak słyszę „święta, święta i po świętach”, to budzi się we mnie Breivik (nie mylić z Mastalerkiem), ale jakby nie spojrzeć, mamy je już za sobą, więc czas na małe podsumowanie. Temat niby banalny, ale w tym roku jest jednak o czym pisać, bo po raz pierwszy naprawdę poczułem świąteczną magię. I to sześć razy.

Ten pierwszy raz był w piwnicy, gdy poszedłem po ozdoby choinkowe. Okazało się, że schowane tam przedmioty w magiczny sposób się ze sobą zżyły, a w oczekiwaniu na moje odwiedziny (nie narzucam się) przeczytały Dumasa, bo zawarły pakt „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Wyciągnąłem jeden karton, a inne natychmiast przyszły z odsieczą.

W domu magia przybrała na sile, bo kabelki, które rok temu odłożyłem do kartonu ładnie zwinięte, tak się zaplątały, że nawet gdyby za to słono płacili, nie wymyślisz podobnych węzłów. Życie stygło, a ja przez niemal godzinę ogarniałem świecidełka. Oczywiście głupi nie byłem, najpierw sprawdziłem, czy działają. Świeciły, ale tylko do czasu aż trafiły na choinkę. Potem cudownie zgasły.

Trzecie zetknięcie z magią nastąpiło przy rozpakowywaniu prezentów. Od starszej córki dostałem płytę, która zginęła mi w zeszłym tygodniu…

Magia nie opuściła nas także w powigilijną noc. Nie, pies nie przemówił, ale do głosu nie doszedł też zdrowy rozsądek. Przynajmniej u Agi, która stwierdziła, że żadne wyspecjalizowane kukiełki nie będą jej mówić, co powinna jeść jako matka karmiąca. Jadła więc wszystko, na co miała ochotę, żartując przy tym rubasznie, że jak młoda dostanie uczulenia, to ma w domu krochmal i nie zawaha się go użyć. Uczulenia nie było, ale kolka owszem (sorry sąsiedzi). W ten magiczny sposób jedna z najdłuższych nocy w roku, rach-ciach nam „spendoliła”. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy zaczęło świtać. Równie szybko poszła stówka w aptece. Szkoda tylko, że tak błyskawicznie nie wchłaniają się wory pod oczami.

Dość magiczne okazały się również niektóre przepisy kulinarne z internetu. Według jednego z nich, żona ze starszą córką zrobiły „gwiazdkowe ciasteczka”. Nie próbowaliśmy ich zaraz po zwieńczeniu dzieła, bo konsystencja była zbyt płynna. Miały jeszcze dojść. Gdy w cztery dni się z tym nie wyrobiły, moje panie zmieniły zdanie i uznały, że takie „mokre” mają być, bo na tym właśnie polega ich gwiazdkowa magia, tylko wcześniej tego nie doczytały. Nie miałem serca powiedzieć im „wiecie co z tym zrobić”, więc spróbowałem. Nawet nie były najgorsze, chyba ze dwie dolewki tych ciastek brałem.

Ostatnie, ale nie najmniej istotne, zetknięcie z magią nastąpiło w pięknych okolicznościach przyrody, gdy udałem się do lasu wybiegać zgromadzone przy świątecznym stole węglowodany. Na 12. kilometrze do treningu włączył się korzeń. Nagle poczułem, jak przyspieszam, a potem zaczynam się unosić. Lot był na tyle długi, że miałem czas na przemyślenia. Ogarnęła mnie euforia połączona ze zdumieniem, że dalszy ciąg zdarzeń nie zależy ode mnie. Kompletnie nie martwiły mnie rozsypane chusteczki i odlatująca w przeciwnym kierunku czapka, rozkoszowałem się chwilą. Naprawdę magiczne doznanie. Polecam każdemu, kto dawno nie upadł. Nawet nie wiem, czy nie będę chciał tego powtórzyć.

I co? Macie jeszcze jakieś wątpliwości, że święta to magiczny czas? Bo ja żadnych.

About

Przemo – będąc pacholęciem bał się, że pająki wciągną go za obraz. Teraz boi się tylko ludzi, którzy nie mają wątpliwości. Raczej indywidualista niż gracz zespołowy. Jeśli już musi śpiewać w chórze, to wybiera partie solowe. Perfekcjonista, wegetarianin, libertarianin, półmaratończyk z ambicjami na więcej. Podobno choleryk. Kocha kino bez popcornu i literaturę faktu. Nieznośnie kreśli po książkach. Ceni sobie muzykę nieoczywistą. Ubóstwia sok pomidorowy, zapach farby drukarskiej i wysokie obcasy u kobiet. Specjalizuje się w przebijaniu balonów napełnionych patosem. Bardzo miły, toleruje nawet gluten i laktozę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *