Świąteczne rondo

PS_20151229143455

Im bardziej sobie coś zaplanujesz, tym gorączka u dzieci będzie wyższa – ta zasada sprawdza się u nas za każdym razem. I jeśli kiedyś zdarzy się inaczej, to będziemy zaskoczeni co najmniej tak, jakby w leszczyńskim Domu Kultury Kolejarza zagrał sam Mstisław Rostropowicz i to po 2007 roku…

– Mama, ty siekasz cebulę? – zapytała na trzy dni przed Wigilią Anka.

– Nie, łapię przedświąteczny nastrój przy mopie, a co? – odpowiedziała żona.

– Bo jakoś tak mi oczy łzawią…

Tak to się niewinnie zaczęło, a potem wbiliśmy na rondo. Termometr, cztery dyszki bez dwóch kresek, ibufen. Chwila oddechu. Kolejny pomiar, cztery dyszki bez trzech kresek, paracetamol. Chwila oddechu. Równe cztery dyszki, ibufen. I tak przez całą dobę.

– Zobaczysz, zje nam wszystkie tabletki w domu, taniej wyjdzie zawieźć ją do lekarza – zasugerowałem delikatnie żonie.

Pół godziny później dzwoniła z poczekalni:

– Felczer powiada, że to szkarlatyna. Jest silna rekomendacja, by odseparować Ankę na dwie doby. Wyprowadzę się z Wiktorią do moich rodziców.

– Spoko, też zaraz znajdę sobie kryjówkę.

– Nie, ty zostaniesz z Anką w domu. Mówiłeś, że maratończycy mają silne organizmy. Spakuj mnie tylko, bo zaraz przyjadę po walizkę.

Spakować kobietę i dziecko w kwadrans… Równie dobrze mogła mnie poprosić, bym ugotował pomidorową z grzybów, ale udanie podjąłem temat, musiała sobie tylko potem dokupić kilka kosmetyków, których nazw nie potrafię nawet powtórzyć.

Wymiana walizki na dziecko ze szkarlatyną przebiegła sprawnie, choć łatwo nie było, bo nad głowami latały bakterie wielkości kul armatnich. Gangsterzy mogliby się od nas uczyć roboty przy odbiorze okupów, a Neo z Matrixa uników.

W domu standardy higieniczne wyśrubowałem tak, że mydła zabrakło po dwóch godzinach. Wujek Google mówił, że łatwo się tym zarazić, a perspektywa gorączki, wysypki i antybiotyku kłóciła się z moją wizją świąt. Zwłaszcza, że z barku zerkały na mnie butelki pełne ciekawych substancji wprowadzających do życia elementy baśniowe.

Na szczęście rozczarowanie światem szybko minęło, bo antybiotyk u Anki zadziałał, a ja żadnych objawów nie miałem, więc w Wigilię rodzina się zeszła.

– A nie mówiłem, że na końcu wszystko będzie dobrze – rzuciłem do Agi wnosząc jej walizkę do domu.

– Widocznie to nie jest jeszcze koniec, bo Wiktoria robi się ciepła – wymamrotała z rezygnacją w głosie.

– Jeśli chodzi o poczucie humoru, to najlepsze ciągle przed tobą – zganiłem.

– Nie żartuję…

Kwadrans później termometr wskazał u młodszej córki cztery dyszki. Ręce nam opadły. Houellebecq pisał, że ponoć ostatnie pocieszenie, jakie mamy, to nasze narządy płciowe, ale tym razem bardziej ucieszył nas brak kolejek u lekarza i w aptece.

Pierwszy i drugi dzień świąt jeździliśmy po dobrze znanym nam rondzie. Termometr, cztery dyszki, ibufen. Termometr, cztery dyszki, paracetamol.

Święta przeleciały szybciutko. Nie trzeba było ich nawet spędzać. Teraz sytuacja wydaje się opanowana. Tylko brakuje odwagi, by zaplanować sylwestra…

PS. Znacie przesąd, że jaka Wigilia, taki cały rok? On nie działa, prawda?

About

Przemo – będąc pacholęciem bał się, że pająki wciągną go za obraz. Teraz boi się tylko ludzi, którzy nie mają wątpliwości. Raczej indywidualista niż gracz zespołowy. Jeśli już musi śpiewać w chórze, to wybiera partie solowe. Perfekcjonista, wegetarianin, libertarianin, półmaratończyk z ambicjami na więcej. Podobno choleryk. Kocha kino bez popcornu i literaturę faktu. Nieznośnie kreśli po książkach. Ceni sobie muzykę nieoczywistą. Ubóstwia sok pomidorowy, zapach farby drukarskiej i wysokie obcasy u kobiet. Specjalizuje się w przebijaniu balonów napełnionych patosem. Bardzo miły, toleruje nawet gluten i laktozę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *