Snop światła latarki polizał mój policzek. Zaropiałym okiem dostrzegłem nad sobą czapkę, puchową kurtkę i długi szal okutany wokół szyi. Wysunąłem przed siebie dłoń, by uchronić oczy przed ślepotą i rozpoznałem starszą córkę. Spojrzałem na budzik, ledwo minęła piąta.
– Śpisz? – zapytała teatralnym szeptem.
– Nie, co ty, tak sobie tylko tutaj leżę – zdobyłem się na niskich lotów sarkazm. – Co ty wyprawiasz? Wiesz, która jest godzina? – moja aneksja świata zewnętrznego przyspieszyła, ciśnienie wzbierało, a puls nadrabiał spoczynkowe zaległości.
– Piąta, chyba wygram zakład – rozpromieniała. – Założyłam się z koleżanką, że dziś będę pierwsza w szkole, więc się powoli zbieram – doprecyzowała.
Krzysztof Varga miał rację pisząc w „Trocinach”, że gdyby zabijanie dzieci było bezkarne, większość nie obchodziłaby piątych urodzin. Miałem ochotę wystartować do niej i udusić wprawnym ruchem seryjnego mordercy, choć w duszeniu własnych dzieci nie miałem jeszcze okazji popaść w rutynę (cudze w myślach duszę regularnie).
– Czyś ty zwariowała? Spać, ale to już! – poleciłem zgrzytając zębami, bo mam taki feler, że jak mnie ktoś obudzi nad ranem, to pozamiatane, już nie zasnę, bez względu na to, ile godzin spałem.
– Nooo tato, bo przegram – posmutniała.
– O co się założyłaś?
– O to, że przegrany następnego dnia wstaje o czwartej…
Potrzebowałem chwili, by ogarnąć złożoność zagadnienia i podjąć decyzję, której nie będę żałował.
– To ściemnisz, że byłaś o piątej, ale woźny nie podjął tematu i wróciłaś do domu, a teraz spać, natychmiast! – powtórzyłem, choć nie lubię tego robić, jednak ze względu na elementarne zaniedbania wychowawcze czynię to po wielokroć.
– Czyli wolno kłamać?
Szach-mat. To nie było na moją głowę, przynajmniej o tej porze, więc dalekim od delikatności szturchnięciem wezwałem leżące obok posiłki. W końcu to nie tylko moje dziecko.
Posiłki usiadły, przetarły oczy, ale wyraz twarzy zdradzał niezmącenie jakąkolwiek świadomością. Bądźmy szczerzy, kontakt małżonki z rzeczywistością nie był nawet umowny.
– Co jest? – zapytała spoglądając na budzik.
– Tata powiedział, że można kłamać – podsumowała sprawę w swoim stylu córa.
– Ej, ale teraz? Serio? Lekcje wychowawcze o świcie? Doszczętnie was pogięło? I czemu ty jesteś w kurtce? – irytowała się Aga.
– Powiedz matce, bo ja nie daję rady – czułem, że dłużej nie zdzierżę, więc udałem się na poranną mikcję.
Mniej więcej w połowie pęcherza usłyszałem komendę ślubnej „a rób co chcesz”. Oczywiście tylko ktoś z ograniczoną poczytalnością dostrzega w tym sformułowaniu zielone światło.
Anka dostrzegła…
Przez kolejną godzinę ciurkała wodą, brzdąkała naczyniami, siorbała nosem i w ogóle zmagała się z życiem, by wyruszyć coś około siódmej.
– I jak zakład? Byłaś pierwsza? – zapytałem zaraz po jej powrocie ze szkoły.
– Trochę.
– Rozwiń – rozsiadłem się wygodnie w fotelu.
Okazało się, że była zmiana planu i szliśmy na jedenastą czterdzieści, a koleżanka jest chora i w ogóle nie przyszła…
I jest w tej historii budująca rzecz. Być może dziedziczka nie zasili szeregów osób, które nigdy nie miały okazji spotkać się z własnym honorem. Mogła przecież ściemnić, że była już o piątej, ale nie posłuchała rady ojca i zagrała fair.
Duma!