Zaserwujesz komuś zacny uczynek, to i tobie będzie się darzyć, bo dobro zawsze wraca – mówili. Nigdy tego nie sprawdzałem. Aż do teraz…
Wczoraj podczas treningu w lesie zaczepiła mnie starsza pani. Poprosiła, żebym poszukał z nią roweru, bo poszła na grzyby i zapomniała, gdzie zostawiła swój wehikuł. Znalazłem. Pierwszy dobry uczynek.
Wieczorem w knajpie, pani z nieźle już pokolorowanym światem, poprosiła mnie w korytarzu toalety, bym włożył jej kolczyk, bo sama nie bardzo może trafić w dziurkę. Trafiłem. Drugi dobry uczynek.
Ośmielony swą dobrocią, pomyślałem o rewanżu. Dziś w jednym z urzędów uprzejmie poprosiłem panią w tzw. okienku, aby skserowała mi dokument, który potrzebowała (ona, nie ja) w dwóch kopiach, a ja miałem tylko oryginał. Prośba nie była zbyt wyszukana, bo za jej plecami stała kserokopiarka. Córa komunizmu, która w niewyjaśnionych okolicznościach powzięła informacje, że jest hrabianką, rzekła jednak urzędniczym głosem:
– A widzi pan tu gdzieś tabliczkę „punkt ksero”?