Ponoć małym dzieckiem przestaje się być wtedy, gdy tracimy wiarę w św. Mikołaja (żona podpowiada, że facetów to nie dotyczy). Jeśli przyjąć ten punkt odniesienia, to nasza starsza córka wskoczyła właśnie na kolejny życiowy level. I choć od kilku lat spodziewaliśmy się tego rytualnego mordu na starszym panu w czerwonym, to oprawa tej ceremonii wprawiła nas w stupor.
Św. Mikołaj wziął nas w tym roku z zaskoczenia. Przyszedł o czasie, a miał być opóźniony, bo młoda wymyśliła sobie dwudniowy biwak mikołajkowy w ramach zuchów, w szeregi których dobrowolnie wstąpiła.
Cenimy sobie z małżonką last minute, więc uznaliśmy, że skoro jej nie ma, to prezentu nie trzeba kupować już w piątek, bo będzie na to sporo czasu w sobotę. Niestety, córka zmieniła plany na etapie rozwijana karimaty, czyli kilka godzin po wyjeździe z domu…
– Przyjedź po mnie, bo się chyba rozmyśliłam. Będę jednak nocowała w domu. Wiesz, świnka morska będzie za mną tęsknić – siliła się na racjonalne argumenty podczas wieczornej rozmowy przez telefon.
Przywieźliśmy, nakarmiliśmy i poleciliśmy, by poszła spać, bo tatuś z mamusią zaplanowali sobie oglądanie filmu (źli rodzice: mode on). Poszła bez marudzenia, co nie zdarza się u nas na co dzień, ale postawiła warunek, że jak na zucha przystało, będzie spała na podłodze. Naszego sprzeciwu nie było – trzeba spełniać marzenia dzieci, zwłaszcza jeśli są tak tanie.
Na końcowych napisach filmu żonę oświeciło.
– Ty, nie mamy żadnego prezentu dla Anki…
– Jutro jej coś kupimy – zbyłem problem.
– No jak jutro? Zawsze rano Mikołaj jej przynosił. To już tradycja, będzie jej przykro, zobaczysz – przekonywała.
– A nie wydaje ci się, że ona jest już starą… – tu chciałem zacytować Bogusia Lindę z „Psów”, ale w ostatniej chwili zrezygnowałem i wspiąłem się na wyżyny, zauważając, że w średniowieczu dzieci w jej wieku przywiązywano już do maszyn oblężniczych, więc może najwyższych czas, by przestała wierzyć w bajki.
Kij wszedł w mrowisko gładko. Po dyskusji doszliśmy jednak do wniosku, że póki wierzy, niech ma. Było już grubo po północy, więc zostało całodobowe Tesco. Dylemat, kto ma jechać, odpadał, bo ja w czasie filmu podpiąłem się do czerwonego wytrawnego.
Pakowanie prezentów odbyło się w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Jak ona z nami ma dobrze, komu by się chciało po nocach jeździć i takie tam…
Rano córka wstała, przeciągnęła się, zerknęła na pakunki i ziewając zapytała, co to?
– A nie wiem, wczoraj jeszcze tego nie było – rzuciłem jak kretyn.
– Sprawdź, może Mikołaj ci coś przyniósł – wtórowała mi żona.
– Boooożeeee, jacy wy jesteście dziecinni. Masakra. Co tam kupiliście? – pozamiatała młoda.
Wielce mnie ciekawi gdzie i w jaki sposób waszą pociechę uświadomiono na temat Mikołaja, bo jak widzę proces ten przeszedł bezboleśnie. Trochę się obawiam jak moje dziecko zareaguje w przyszłości na „Święty Mikołaj nie przynosi prezentów tylko rodzice”.
Kilkunastogodzinne przesłuchanie wykazało, że wiedzę taką posiadła w szkole. Kompanów jednak nie wsypała – nazwiska żadne nie padły. Być może przydałby nam się kurs w Starych Kiejkutach, bo jak wiadomo: nie ma ludzi niewinnych, są tylko źle przesłuchani ;)
Najgorsze jest to, że teraz będziemy musieli ją przekonać do tego, aby nie przekazywała tej brutalnej prawdy o św. Mikołaju młodszej siostrze….