Kyrie eleison, 6 tys. kilokalorii – zapiały matki, gdy zobaczyły świąteczne paczki, które ich pociechy przytargały ze szkoły czy przedszkola. Cukier może i jest niezdrowy, ale przesada też może być stanem chorobowym, nieprawdaż?
Włączam wczoraj wieczorem jedną ze stacji informacyjnych i słyszę, jak młode, przejęte kobiety, łamiącym się głosem lamentują. Podpis na pasku przy każdej z nich oznajmiał z dumą „matka”. Pierwsza myśl: znowu wypuścili jakiegoś groźnego pedofila.
Nic z tego, tym razem chodzi o paczki. Nie tam jakieś podejrzane ładunki podłożone w szkole czy przedszkolu, ale zwykłe takie, jak rozdaje św. Mikołaj. Druga myśl: wsadzili tam zabawki nasycone radioaktywnymi odpadami z Salwadoru albo zestaw do BDSM.
Znowu pudło. Paczki zawierały najzwyklejsze w świecie słodycze, czyli to, co dzieciaki lubią najbardziej. W takim razie skąd ten lament? Bo teraz mamy dyktaturę light, eko, bio, fit, organic i w ogóle, żeby było zdrowo na potęgę. Słodycze nie są trendy, bo „cukier to biała śmierć”, o czym wie każdy nowoczesny rodzic.
Dziś w paczce powinna być sterylnie umyta marchewka, edukacyjna zabawka, która rozwija wyobraźnię dziecka, książeczka ucząca abstrakcyjnego myślenia, ewentualnie karnet na warsztaty z kreatywności. Inaczej dramat, wstrętny system podstępem morduje nasze niewinne dzieci…
Wiem, że są tacy, którzy pewnie nie uwierzą, ale święta i związane z nimi paczki naprawdę występują dość sporadycznie, a dziecko nawet jeśli przy tej okazji zje kilka tysięcy kilokalorii w jeden dzień, to nie skona, nie przytyje i nie zgubi zębów (sprawdzone empirycznie). Poza tym, od czego ma rodziców, którzy mogą czuwać nad racjonalnym podziałem łupu?
Cukrowa histeria udzieliła się nawet politykom, którzy przed wyborami chcieli pochwalić się swą postępowością i w trosce o dzieci przyjęli ustawę, która od przyszłego roku szkolnego wprowadzi zakaz sprzedaży w szkołach słodyczy i tzw. śmieciowego jedzenia. Wspominała o tym w expose także pani premier. Potrzeba było 460 posłów, 100 senatorów (teraz oni nad tym się pochylą), a potem prezydenta, aby wprowadzić prawo, które tak naprawdę niewiele zmieni, bo wprawdzie dziecko w szkole nie kupi tych parszywych pustych kalorii, ale z domu już spokojnie może je sobie przynieść. Wszak ustawa mentalności rodziców nie zmieni…
Jak patrzę na te przewrażliwione mamuśki, na tych bumelantów z Wiejskiej, którzy zajmują się takimi pierdołami jak słodycze w sklepikach szkolnych (zakaz da się przecież wprowadzić bez ustawy), to czuję, że żyję w kraju, w którym moje przekonania religijne są obrażane, bo ja proszę państwa, niebywale gorliwie w rozum wierzę…
Taaa…. w szkole syna zlikwidowali sklepik z syfnym żarciem by postawić dystrybutor z ciastkami, chipsami i colą. Pod pretekstem zdrowej żywności oczywiście! W dystrybutorze były przecież wafelki muesli i chipsy jabłkowe – jedyna rzecz, która się nie sprzedała (widziałam, tylko one zostały kilka tygodni później).