Matematyka nigdy nie była moją mocną stroną, więc nawet chętnie uczyłem się z Anką tabliczki mnożenia. W myśl zasady docendo discimus, chciałem sobie przy okazji wyjaśnić kilka działań na osiem i siedem.
Potem był czas sprawdzianów i mantry „dobrze mi poszło” oraz „jeszcze nie ma ocen”.
Aż nadszedł ten moment, kiedy trzeba było napisać dziecku usprawiedliwienie i zalogować się do e-dziennika.
Zanim włączyłem komputer, Anka z właściwą sobie swadą przygotowała mnie na to, co miało nadejść.
– Tato, pamiętasz, jak ostatnio zrobiło ci się ciemno przed oczami, a potem byłeś taki czerwony na buzi?
– Pamiętam, zalałaś wtedy mojego kompa sokiem…
– No, to może ci się jeszcze raz tak zrobić, bo chyba są już oceny z mnożenia.
Przynajmniej zostałem ostrzeżony. To ważne, bo wiem, że przyjmowanie takich ciosów znienacka bywa dotkliwe. Kiedyś nie uprzedziłem ojca przed wywiadówką o moich postępach w nauce matematyki i wrócił do domu z papierosem, choć cztery miesiące wcześniej rzucił palenie…
W rubryce e-dziennika opisanej jako „edukacja matematyczna” widniały skróty „ps” i „pw”. Do tej pory znałem tylko „ws” i „bd”, więc rozszyfrowanie tych nowych chwilę mi zajęło. Rozwiązanie zagadki pozwoliło nabrać pewności, że to jednak moja córka. Genów nie wydłubiesz, matematyczną indolencję ma we krwi.
– A można to jakoś poprawić? – zapytałem po chwili z rodzicielską troską w głosie.
– Nieeee, no co ty, tato, tutaj nie ma opcji edycji…
Się nie ma co denerwować. Własny mój syn oświadczył mi w ubiegłym tygodniu, że dostał 6-. No to pytam z czego. 2 z matmy, 3- z przyrody i 1 z anglika. Po zsumowaniu 6- jak w mordę strzelił…
Zawsze można, tak jak mama, nadrabiać zachowaniem. Syn:
– Mamo dziś byłem grzeczny w szkole. Nikt mi nie zwracał uwagi. No bo przecież te dwie panie się nie liczą, prawda?
Super post. :-) Pozdrawiam!