Jesteśmy z mężem razem od dwóch dekad, a on ciągle potrafi mnie zaskoczyć. Dziś rozłożył mnie jednym tekstem na łopatki, choć gdy odkryłam jego zbrodnię, to ja miałam ochotę go rozłożyć i to nie tylko na łopatki, ale na czynniki pierwsze.
Nic tak nie ułatwia organizacji życia domowego, jak przygotowanie obiadu na dwa dni. Z racji nawału obowiązków przy Wiktorii, postanowiłam, że rodzina musi się zadowolić w najbliższych dniach zupą. Padło na pomidorową, bo uwielbia ją cała nasza załoga, a starsza córka w szczególności.
Ugotowałam duży garnek i z rozkoszą poszłam do osiedlowego sklepu, bo to stanowi teraz moją jedyną rozrywkę.
Jakież było zdziwienie, gdy po powrocie do domu podniosłam pokrywkę garnka, a na jego dnie ujrzałam resztkę zupy. W zasadzie starczyło mi na jedną miseczkę.
– Co się stało z zupą? – zapytałam z nieskrywaną irytacją w głosie.
Anka uciekła do swojego pokoju, a Przemo patrząc na mnie z miną zbitego psa wydukał:
– Moja mama zawsze się cieszyła, jak ładnie zjadłem obiad…
Kurtyna…
Oboje przedobrzyliście.
Aż monitor oplułam :) Nie ma to jak pomoc męża w organizowaniu posiłków. Rewelacja :)