Smak wygranych milionów

PS_20141216183407

Woody Allen zwykł mawiać, że posiadanie pieniędzy jest lepsze od ich braku, przynajmniej z powodów finansowych, więc postanowiłem dać sobie szansę i kupiłem chyba pierwszy w życiu kupon Lotto. I choć w kuszeniu losu dopiero straciłem dziewictwo, to wiem, jak smakuje wygrana. Kilkanaście lat temu byłem już milionerem.

Pani handlująca szansą na beztroskie życie zadała mi szereg pytań dodatkowych, których nie zrozumiałem, ale tak pokiwałem głową, że sprzedała mi coś na chybił-trafił. Wolałbym, żeby było bardziej „trafił” niż „chybił”, ale ponoć to nie od niej zależy. Jegomość stojący za mną w kolejce zasugerował, że i tak decydują o wszystkim „oni”. Nie wiem, jacy „oni”, ale jak wiadomo, dla niektórych zawsze są jacyś „oni”…

– Bejbe, pakuj się, bo zaraz wygram kupę hajsu – nawiązałem po powrocie do domu do starego dowcipu o ponurej dla żon poincie (jak nie znacie, napiszcie w komentarzu, przytoczę).

– Nie mów, że skreśliłeś kupon? – zaśmiała się Aga.

– Ja nie, maszyna zrobiła to za mnie – doprecyzowałem ściągając buty. –  Ale pewnie nie wygram, bo limit szczęścia już wyczerpałem. Mam przecież ciebie, dwie córy – uderzyłem żartem w romantyczne tony.

Żona tak patrzy na Ankę, która właśnie pomalowała sobie całe dłonie czarnym flamastrem, na Wiki, która świeżo po kąpieli nawaliła gruzu w pieluchę, potem na ociekający krwią palec, który chwilę wcześniej niemal sobie odcięła kuchennym nożem i mówi:

– Spokojnie możesz grać i powiem ci, że masz wielkie szanse na szóstkę…

Wieczorem okazało się, że Warrenem Buffettem jednak nie zostanę. Widocznie maszyna, która za mnie skreślała liczby nie była kompatybilna z tą, która je losowała, a może po prostu zadziałali ci „oni”, o których mówił pan z wąsem.

I choć nie trafiłem ani jednej z liczb, to wiem, jakie to uczucie ustrzelić wszystkie. Przeżyłem to, gdy jeszcze mieszkałem z rodzicami. Mój czcigodny ojciec grywał przy okazji dużych kumulacji. Kiedyś poprosił mnie, bym wyjął z kieszeni jego kurtki kupon, a potem sprawdził w internecie, jakie padły liczby, bo przegapił losowanie w telewizji.

Sprawdziłem raz – szóstka. Sprawdziłem drugi raz – szóstka. Kolejne próby potwierdziły dwie pierwsze. Nie chciało być inaczej – 20 baniek miało wpaść na nasze konto. Zakląłem szpetnie i obwieściłem rodzinie wygraną.

W kilka minut zdążyłem zaplanować na co wydam tę kasę. Wymyśliłem wtedy własną klubokawiarnię o nazwie „Endorfina”, do której będę zapraszał pisarzy i alternatywnych artystów oraz rejs po Karaibach łodzią, którą chciałem nazwać „Clitoris” (no co, kojarzy się z przyjemnością, czy nie?).

Zanim moje tętno wróciło do normy, zdążyłem zadzwonić z dobrą nowiną do mojej dziewczyny, a obecnej małżonki (do dziś to pamięta) i już miałem obdzwaniać kumpli, gdy tata się zlitował… Przyznał, że na pustym kuponie zaznaczył zwycięskie liczby, które chwilę wcześniej podejrzał w telegazecie i podłożył go do kieszeni.

I wiecie co? Gdybym napisał, że poczułem ulgę, to bym skłamał, ale wielkiego zawodu wcale nie było, więc taka wygrana jest chyba przereklamowana ;) Mam uzasadnione podejrzenia, że mojego życia bardzo by nie zmieniła. No, może mając te 20 baniek na koncie, mógłbym po prostu nieco mniej robić przeciwko własnym predyspozycjom, ale jestem przekonany, że najlepsze rzeczy w życiu zdarzają się jednak za darmo.

About

Przemo – będąc pacholęciem bał się, że pająki wciągną go za obraz. Teraz boi się tylko ludzi, którzy nie mają wątpliwości. Raczej indywidualista niż gracz zespołowy. Jeśli już musi śpiewać w chórze, to wybiera partie solowe. Perfekcjonista, wegetarianin, libertarianin, półmaratończyk z ambicjami na więcej. Podobno choleryk. Kocha kino bez popcornu i literaturę faktu. Nieznośnie kreśli po książkach. Ceni sobie muzykę nieoczywistą. Ubóstwia sok pomidorowy, zapach farby drukarskiej i wysokie obcasy u kobiet. Specjalizuje się w przebijaniu balonów napełnionych patosem. Bardzo miły, toleruje nawet gluten i laktozę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *