Karmienie piersią ma same zalety, to doznanie wręcz mistyczne – mawiają. Fakt, plusów bez liku, a człowiek dzięki niemu potrafi przekraczać siebie i to bardzo. Zaczyna funkcjonować w zupełnie innym wymiarze. Uczy się nowych rzeczy. Cud, miód, malina!
Żeby daleko nie szukać, weźmy takie spanie. Normalni ludzie robią to na leżąco, a karmiąca połowę nocy siedzi. Bardzo to sobie chwalę, bo w życiu ważne jest przecież, by głowę trzymać wysoko podniesioną bez względu na okoliczności. Poza tym, w tej pozycji znacznie łatwiej przełykać łzy…
Doceniłam też tak banalne rzeczy, jak odbijanie. Człowiek czekając na beknięcie progenitury ma tyle czasu, że może sobie poczytać. Dzięki temu przerzuciłam w miesiąc kilka świetnych książek, które nawet licowały z mistycyzmem karmienia – „Rzeźnia numer pięć”, „13 wojen i jedna” albo „Miłość z kamienia”.
Przez karmienie zdobyłam również nowe sprawności. Potrafię np. czytać przy bardzo słabym świetle (wiecie, takim leciutkim, żeby nie budzić w nocy ssaka). Odkryłam, że po prostu wystarczy raz na jakiś czas mocno zacisnąć powieki i po chwili te czarne, nakrapiane plamy same znikają. Prosta sprawa, każdy umie. Zaoszczędzone na prądzie pieniądze planuję przeznaczyć na kolejne książki np. literaturę obozową.
Usprawniłam też ręce. Umiem przewracać kartki dłonią, którą trzymam książkę, zrobić z dzieckiem przy piersi śniadanie, pranie, a nawet przelew do ZUS. Nad makijażem muszę jeszcze popracować, bo ostatnio mąż myślał, że mam maseczkę. Powoli nabieram przekonania, że człowiekowi dwie ręce w ogóle nie są potrzebne. W zamyśle demiurga ta druga miała być pewnie zapasowa.
Największym plusem karmienia piersią jest jednak dieta. Krople z apteki nie działały. Młoda ryczała, jakby jej za to płacili, więc trzeba było zrobić gruntowny przegląd tego, co jem. Sprawdzając, na co mogę sobie pozwolić, słyszałam cichutkie postękiwania mojego starego menu. Na szczęście ta agonia nie trwała długo, a jęki zagłuszyłam szybkim biciem serca do tego, co miało nadejść. Nowe zawsze mnie ekscytuje.
Poza tym, lubię wyzwania, a jako wegetarianka miałam poprzeczkę zawieszoną nieco wyżej niż inne karmiące. Połowę polecanych w necie przepisów musiałam odrzucić. Na szczęście jest makaron z gotowanymi burakami, ryż z jabłkami, chleb z pietruszką i rewelacyjna owsianka na wodzie. Sama nie wiem, co lepsze – wszystko smaczne. Zajadam się tym naprzemiennie od dwóch tygodni. Najchętniej jadłabym to wszystko równocześnie, ale to byłby już czysty hedonizm. Trzeba znać umiar.
Na efekty takiej diety nie trzeba było długo czekać. Młoda już bez problemu przesypia w nocy ciągiem nawet 90 minut. Ja po dwóch tygodniach raczenia się tymi wiktuałami wróciłam do swoich spodni sprzed ciąży, a mąż dostał mój karnet na siłownię, więc w podzięce dokupił mi ryżu i buraków.
Mogłabym tak jeszcze długo wymieniać zalety karmienia piersią, ale jedną ręką dłuższe teksty źle się pisze. No i muszę lecieć, bo zagotowała mi się właśnie pyszna woda na drugie śniadanie.
Ja, w czasie gdy karmiłam piersią, zajadałam się gotowaną piersią z kurczaka i ziemniakami. Jednak mieliśmy to szczęście, że Starszak nie miał delikutaśnego przewodu pokarmowego, więc jadłam wszystko byleby było lekkostrawne. Dzięki temu schudłam 16kg, a teraz nie potrafię nawet 10kg, bo Młodziaki nie chciały z maminym pokarmem współpracować… A szkoda…
Wytrwałości życzę :)
Kolejny świetnie napisany tekst. Bardzo fajnie się was czyta.
O, to ja też prowadzę klawe życie ;) Oszczędziło nam tylko restrykcyjnej diety za to doszedł laktator. Dzięki niemu mam zawsze okazję obejrzeć odcinek lub pół ulubionego serialu.