Trochę nam się zasiedziało u znajomych. Przemo zdezynfekował ranę duszy czterdziestoprocentowym roztworem chleba naszego powszedniego, a ja jako matka karmiąca, robiłam za kierowcę i pilnowałam, żebyśmy przywieźli z powrotem swoje dzieci, bo u znajomych było z czego wybierać. Zaraz po wejściu do domu mówię: – Anka, jest już późno, dziś „Dzień Dziecka”, idziesz spać bez mycia. – Łeee, mamo, kiedyś na takie ważne święto dawaliście mi lepsze prezenty…
Dzieci z roku na rok są coraz bardziej wymagające ;)