Pies nam się powoli kończy. Starość coraz bardziej sobie o nim przypomina. Natura chyba wystawia mu skumulowany rachunek za pielęgnowaną latami dezynwolturę wobec zasad zdrowego żywienia. Zaczynamy więc oswajać myśl, że wszyscy jesteśmy dla siebie tylko etapami. I tak od myśli do myśli, doszliśmy do rozmów na temat starości.
Wątek ten nadepnął mi na nerw prowokacji, więc rzuciłem niby od niechcenia do żony, że trzeba powoli szukać sobie jakiegoś przytułku, bo czterdziestka prawie na karku, a potem to już poleci…
Aga wyczuła prowokację wobec starszej progenitury i ochoczo podchwyciła wątek.
– No tak, muszę poczytać w necie, gdzie mają dobre warunki, bo kto nam na stare lata poda szklankę wody? – zapytała niby retorycznie.
Ance nawet brewka nie drgnęła. Potraktowała to ciepłym parabolicznym, więc dociskam:
– Wiesz, cudów nie ma co oczekiwać, byle nakarmili, przypilnowali z lekami i do łóżek nie przywiązywali.
Anka nic. Patrzy raz na mnie, raz na Agę z kamienną twarzą pokerzysty.
– I żeby renty nie podbierali – dodaję.
– I środków usypiających do kompotu nie dosypywali – wtóruje małżonka.
Młoda nagle odchrząknęła, zamknęła piórnik, który porządkowała i mówi:
– Tylko poszukajcie czegoś w Lesznie, żebym nie miała daleko w odwiedziny.