Telefon ze szkoły. Dzwoni wuefista Anki z informacją, żeby po nią przyjechać, bo skręciła nogę w kostce i nie może chodzić.
– Najlepiej, jakby państwo podjechali bezpośrednio pod halę sportową, żeby córka się za bardzo nie forsowała – zasugerował belfer.
Żona pobladła.
– To coś poważnego. Jedź po nią szybko, a potem do ortopedy, nie ma co zwlekać, zaraz ustalę jakieś namiary – zarekomendowała.
Przerwałem pracę, wstrzymując tym samym oddech globalizacji i pojechałem.
Dojazd autem trwał dłużej niż wyprawa z buta, wszak mieszkamy ze szkołą jak orzeł z reszką, ale iść nie było sensu, bo Anka dawno straciła wagę zdatną do noszenia.
Inwalidka już na mnie czekała. Nastrój minorowy, więc uznałem, że nie czas drążyć temat. Bez słowa wziąłem ją pod pachę i zapakowałem do auta. Mniej więcej w połowie drogi powrotnej młoda wzięła głęboki wdech i przemówiła:
– Wysadź mnie tutaj, skoczę jeszcze do koleżanki, bo chcemy omówić dzisiejszą dyskotekę.
Godzinę później poszła do szkoły tańczyć…
#cudasiezdarzaja #ozdrowienczamocdyskotek